Microsoft ogłosił właśnie przejęcie Citus Data – 40-osobowego zespołu rozwijającego popularne rozszerzenie do PostgreSQL. Kwota transakcji nie została ujawniona. Citus to otwarte oprogramowanie dostarczane całkowicie za darmo, przez co nasuwają się pytania – co ogłoszona właśnie transakcja oznacza dla przyszłości całego projektu?
Po co Microsoftowi Citus?
Motywacja Microsoftu może być na pierwszy rzut oka niejasna – wszak w marcu zeszłego roku korporacja wprowadziła już pełną obsługę Azure Database dla PostgreSQL i MySQL, do czego potrzebny jej zatem Citus? Według analizy Tony’ego Baera opublikowanej na łamach ZDNet, Microsoft chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, przy czym zapewnienia korporacji o tym, że przejęcie podyktowane jest troską o Open Source, nie jest żadną z nich.
Po pierwsze, Citus Data ma spore osiągnięcia jeśli chodzi o wydajność w optymalizacji obsług PostgreSQL. Dostępność Citusa w Azure ma się przełożyć na jego lepszą skalowalność. Po drugie, Microsoft przejmuje nie tylko świetne rozszerzenie, ale też ludzi, którzy je rozwijali. A ci są w stanie, przede wszystkim dzięki sprawnemu skalowaniu PostgreSQL, uczynić Azure jeszcze bardziej konkurencyjną propozycją na najważniejszym z frontów.
Chmurowe licencje albo... przejęcie?
Sytuacja staje się zatem nieco bardziej klarowna – korporacja przejmuje firmę odpowiedzialna za świetny, darmowy projekt Open Source i prędzej czy później wykorzysta rezultaty jej prac w komercyjnej zamkniętej chmurze. Brzmi znajomo? Oczywiście, to między innymi z takimi praktykami próbuje walczyć MongoDB, Apache czy Timescale za pomocą nowych chmurowych licencji. Mają one chronić oprogramowanie Open Source przed wdrożeniem do komercyjnych usług chmurowych dostarczanych przez korporacje, jak dotąd z kiepskimi rezultatami.
W takim świetle argumentowanie przez Microsoft przejęcia „troską o Open Source” w oficjalnym komunikacie prasowym wypada dość niesmacznie. Trzeba jednak przyznać, że Citus Data i tak jest w komfortowej sytuacji – przejęcie oznacza pieniądze. A tych nie zobaczy liczne grono producentów oprogramowania Open Source, na których – nie bójmy się tego słowa – pasożytują korporacje.