Powiedzieć, że w ciągu ostatnich lat Intel znajduje się w nienajlepszej sytuacji to nic nie powiedzieć. Kolejne problemy Niebieskich piętrzą się, ale to być może nie kwestie innowacyjności przy budowaniu procesorów czy możliwości produkcyjnych fabryk zadecydują o losach Niebieskich, lecz wielka polityka.
Problemów Intela nie ma końca
Sytuacja Intela zaczęła się pogarszać po roku 2014, przy okazji pierwszych opóźnień w miniaturyzacji litografii. Nie będzie przesady w twierdzeniu, że producent od pięciu lat wypuszcza na rynek kolejne rodziny procesorów, w których jedyne wzrosty wydajności uzyskuje zwiększaniem liczby rdzeni i podbijaniem częstotliwości ich taktowania. Poskutkowało to porzuceniem modelu Tic-Toe. Jak na ironię, wcześniej podobne zarzuty wysuwano wobec AMD. Dla tego producenta procesory Ryzen stały się jednak strzałem w dziesiątkę i w zaledwie kilkadziesiąt miesięcy role się odwróciły.
To jednak wierzchołek góry lodowej. Potężnym ciosem dla Intela było odnalezienie podatności w mechanizmie predykcji procesorów x86 wykorzystujących hyperthreading. Przez sprzętowe i niemożliwe do załatania luki klasy Spectre/Meltdown układy Intela nie tylko nie przyśpieszają, ale wręcz zwalniają o 1-3% co kilka miesięcy. Dorzućmy do tego niewystraczające możliwości produkcyjne, by zdać sobie sprawę, że Intel jest w sytuacji podbramkowej. Ostatecznym potwierdzaniem tego stanu rzeczy jest decyzja Apple, aby w swoich komputerach zamiast układów Intela stosować autorskie procesory ARM.
Co gorsza, grunt pod nogami zaczął się Intelowi osuwać także w segmencie, na którym niepodzielnie rządzi od lat, a mianowicie na rynku procesorów serwerowych. Co prawda tutaj także coraz śmielej poczyna sobie AMD, ale do uszczknięcia zauważalnej porcji tortu jeszcze wiele Czerwonym brakuje. Dotąd można było powiedzieć, że rynek procesorów serwerowych, mimo wszystko, jest dla Intela choćby minimalną ostoją, z której wciąż konsekwentnie może czerpać ogromne zyski, chyba że…
…do gry wkroczy Donald J. Trump!
Niestety, po raz kolejny przekonujemy się wojna gospodarcza pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami i wynikające z niej sankcje handlowe uruchamiane przez Biały Dom są dla Doliny Krzemowej niezwykle dotkliwe. W zeszły piątek Pentagon opublikował listę 20 chińskich przedsiębiorstw, które według resortu obrony USA mają mieć powiązania z chińską armią, przede wszystkim z tamtejszym przemysłem zbrojeniowym. Na liście znalazł się między innymi Huawei, Inspur Group, Panda Electronics Gropu czy China Telecommunications Corp.
Jaki to ma związek z Intelem? Oczywiście amerykańskie firmy dostały bezwzględny zakaz zawierania jakichkolwiek umów z firmami, które trafiły na indeks Pentagonu. Łącznie z wymienionym już Inspur Group, który jest największym producentem serwerów na chińskim rynku. Zapewne domyślacie się już, kto jest dostawcą procesorów dla tego niezwykle ważnego partnera. W rozmowie z Tom’s Hardware rzecznik Intela potwierdził już (choć nie wskazał na konkretną firmę, to jest to tajemnica poliszynela), że dostawy dla chińskiego giganta musiały zostać wstrzymane:
Tymczasowo wstrzymaliśmy dostawy do jednego klienta, aby zapewnić zgodność z przepisami eksportowymi rządu USA. Jest to tymczasowa przerwa, która może trwać krócej niż dwa tygodnie dla niektórych elementów, a inne zostaną wznowione w ciągu kilku dni. Wznowimy przesyłki tak szybko, jak to możliwe, zapewniając zgodność z prawem Stanów Zjednoczonych.
Nie pierwszy raz jesteśmy świadkami, jak zaciekła walka o interesy amerykańskich firm obraca się przeciwko nim samym. O wstrzymanie ograniczeń w handlu z Chinami apelowało już wiele największych korporacji IT, osiągając na ogół mierne rezultaty. O ile jednak Google czy Microsoft znajdują się w świetnej kondycji, tak sytuacja Intela od miesięcy nie jest godna pozazdroszczenia. Zamrożenie współpracy z tak ważnym partnerem jak Inspur Group w całą pewnością jej nie poprawi.