LibreOffice to pakiet biurowy, którego nikomu, a zwłaszcza miłośnikom wolnego oprogramowania, nie trzeba szczególnie obszernie przedstawiać. To kompletna i dopracowana alternatywa dla Microsoft Office oraz innych komercyjnych programów tej kategorii. W ostatnim czasie konsorcjum rozwijające LibreOffice wprowadziło zmiany sugerujące, że wkrótce, przynajmniej dla klientów biznesowych, pakiet będzie miał licencję inną, niż aktualna Mozilla Public License.
LibreOffice Personal Edition
Wątpliwości w sprawie przyszłego licencjonowania Libre Office’a wywołało oznaczenie wersji release candidate LibreOffice’a 7.0, który przedstawia się jako LibreOffice Personal Edition. Szybko rozeszły się plotki, że twórcy pakietu podjęli decyzję o bardziej agresywnym modelu spieniężania swojej pracy, czyli planują wydanie wersji płatnej pakietu, zapewne wzbogaconej o dodatkowe funkcje. Wiadomość obiegła społeczność w takim tempie, że do sprawy w imieniu zarządu The Document Foundation odniósł się Mike Saunders:
Żadna z branych pod uwagę zmian nie będzie dotyczyła licencji, dostępności, dozwolonego użytku i/lub funkcjonalności. LibreOffice zawsze będzie darmowe i nic nie zmieni się dla końcowych użytkowników, deweloperów i członków społeczności. (…) Oznaczenie Personal Edition jest częścią szeroko zakrojonego, pięcioletniego planu marketingowego, który przygotowujemy, by zróżnicować aktualną wersje LibreOffice’a z zestawem produktów LibreOffice Enterprise dostarczaną przez członków naszego ekosystemu.
Nie ma zatem wątpliwości, że LibreOffice pozostanie darmowy. Znacznie więcej jednak, niż to o czym Saunders napisał (końcowi użytkownicy, deweloperzy i członkowie społeczności), może mówić to, co pominął. Na liście nie znalazły się bowiem firmy, zaś rzeczona „dyferencjacja” oferty Enterprise może sugerować zmiany. Skoro jednak nikt nie ma tracić, to można zakładać, że klienci biznesowi będą za opłatą uzyskiwać dodatkowe funkcje. Aktualnie pod metką Enterprise jest bowiem rozwijany m.in. chmurowy pakiet Collabora.
Na kłopoty – fork?
Nie byłby to pierwszy przypadek, kiedy twórcy wolnego oprogramowania szukają zysku w zmianach licencyjnych. Praktyka ta szczególnie rozpowszechniła się wśród zespołów rozwijających wolne oprogramowanie bazodanowe, które następnie dostawcy największych usług chmurowych, przede wszystkim zaś Amazon, świadczą jako świetnie monetyzowaną usługę największym korporacyjnym klientom na całym świecie. Czy właśnie taką drogę zamierza obrać The Document Foundation? Wszak dotąd Amazon radził sobie każdorazowo z problemem błyskawicznie: zgodnie z jego licencją forkował wolny soft.
Oczywiście pytanie pozostaje otwarte, niemniej trudno porównywać pakiet biurowy (w środowiskach korporacyjnych niepodzielnie króluje wszak w tym segmencie oprogramowanie Microsoftu) choćby z MongoDB. Na ewentualnych ograniczeniach licencyjnych najwięcej mogłyby stracić przedsiębiorstwa i instytucje, które zdecydowały się na wdrożenie systemów linuksowych, gdzie LibreOffice jest domyślnym pakietem biurowym. Miejmy jednak nadzieję, że te będą mogły pozostać przy aktualnym modelu licencyjnym, zaś innowacje rozwijane pod marką Collabora dostępne będą jedynie opcjonalnie.