Przeglądarka Vivaldi zdobyła zainteresowanie niektórych użytkowników samymi założeniami – podobnie jak niegdyś było z Operą, myślą przyświecającą rozwojowi Vivaldiego było oferowanie więcej niż inne chromopodobne przeglądarki w zakresie konfigurowalności i personalizacji. Obietnice udało się spełnić, co potwierdza dynamika prac nad Vivaldim. Właśnie wydano nową wersję, która co prawda nie oferuje wielu nowych funkcji, za to wprowadza inną istotną zmianę, którą niewątpliwie odczują użytkownicy.
Twórcy Vivaldiego zrezygnowali ze stosowania własnego, osobnego user agenta, a więc identyfikatora wykorzystywanego przez przeglądarki do przedstawiania się witrynom. Dotąd user agent Vivaldiego rozróżniał go od Chrome, ale od wydanej właśnie wersji 2.10 się to zmieni. Vivaldi będzie odtąd identyfikowany przez strony internetowe jako zwykły Chrome. Decyzja ta ma ciekawą motywację, która sporo mówi o dzisiejszych realiach na rynku przeglądarek. Oddajmy głos twórcom:
Użytkownicy Vivaldi regularnie napotykają na wiadomości nakłaniające do zmiany przeglądarki w celu uruchomienia danej strony. Mimo że wprowadzone zostały pewne obejścia kilku takich problemów, ciągle występują one na zbyt wielu stronach, a niektóre z nich są naprawdę trudne do naprawienia.
Według twórców Vivaldiego znów mamy więc do czynienia z praktyką wykorzystywania user agentów do blokowania dostępu do treści. W przeszłości identyfikatory często były używane do tego, by modyfikować wygląd witryn w zależności od przeglądarki – w dobie Internet Explorera 6 był to jeden z nielicznych sposobów, by strona była wyświetlana poprawnie zarówno w przeglądarce Microsoftu, jak i w rosnącym wówczas w siłę (i spełniającym standardy) Firefoksie.
Dziś jednak – zwłaszcza że Vivaldi to przecież przeglądarka budowana na bazie Chromium – nie sposób znaleźć technicznego uzasadnienia dla tego, by jakaś witryna miałaby się wyświetlać poprawnie w Chrome, ale sprawiać problemy w Vivaldim. A to prowadzi do oczywistych wniosków – jeśli nie chodzi o technkalia, to chodzi o kwestie biznesowe. To przecież nie pierwsza sytuacja, kiedy twórcy Vivaldiego mocno ścierają się z Google. Poprzednie przypadki wymienialiśmy w osobnym artykule: Vivaldi był niewidoczny w Google Analytics, następnie zawieszono konto tej przeglądarki w sieci AdWords.
Opisywane w nocie wydawniczej Vivaldiego 2.10 praktyki silnie kojarzą się z doniesieniami z kwietnia tego roku. Wówczas jeden z managerów Mozilli otwarcie zarzucił Google sabotowanie prac nad Firefoksem. Google miało stosować na YouTube (a zatem serwisie, z którego trudno zrezygnować) specjalny obiekt, który uniemożliwiał poprawne działanie odtwarzacza w Firefoksie. Według byłego pracownika Mozilli nie było żadnych technicznych przesłanek, by stosować taki obiekt, a jego jedynym celem było utrudnianie życia Mozilli i próby wymuszania na użytkownikach Firefoksa migracji na Chrome.
Dziś Vivaldi dobrowolnie rezygnuje z występowania jako oddzielny podmiot w Google Analytics, trudno się jednak tej decyzji dziwić. Wygoda użytkowników jest najwyższym priorytetem, a informacje o popularności przeglądarki i tak można zdobywać telemetrycznie. Smuci jedynie coraz jaskrawszy monopol Google i perspektywa jego umacniana się: za miesiąc z krajobrazu zniknie kolejna autonomiczna przeglądarka, Microsoft Edge. Zostanie ona zastąpiona tworem chromopodobnym, zaś podmiana zostanie dokonana automatycznie via Windows Update.