Apokaliptyczny tytuł niniejszego wpisu nie jest przesadzony. Google planuje spore przegrupowania w portfolio swoich usług, czego ofiarą stał się już komunikator Allo. Lada moment dołączy do niego Google+. O ile za samym serwisem społecznościowym Google nikt raczej nie będzie ronił łez, tak jego zamknięcie będzie miało naprawdę poważne konsekwencje, z których większość z nas chyba dotąd nie zdawała sobie sprawy.
Picasa, Google+... Google daje i odbiera
Większość, ale nie Philip Greenspun, człowiek wielu talentów, pracownik naukowy MIT i Harvardu oraz bloger z 26-letnim doświadczeniem. Przez ponad ćwierć wieku internetowej działalności widział, jak największe internetowe usługi wschodzą i upadają, a Google+ jest tylko jedną z nich i z całą pewnością do największych nie należy. Jak jednak zauważa Greenspun, koniec Google+ jest subtelnie powiązany z inną diablo popularną usługą Google zamkniętą przed laty – mowa o kultowej Picasie.
Picasa była udanym kombajnem zdjęciowym – pozwala dziecinnie prosto dodawać zdjęciom efektownego pazura, przycinać je, organizować, ale także – co ważne – przesyłać na serwery Google. Przez lata miliony użytkowników przechowywało w ten sposób trudną do wyobrażenia sobie liczbę zdjęć – od fotografii dokumentujących imieniny po profesjonalną fotografię artystyczną. Było to możliwe aż do roku 2015, kiedy wyłączono integrację Picasy i Google+. Rok później porzucono samą Picasę.
Linki prowadzące w pustkę
Nadal jednak, przez niemal 15 lat, zdjęcia przesłane za pośrednictwem Picasy na serwery Google znajdowały się w folderach Google+. Dla wielu stanowiły uniwersalne trwałe repozytorium, do którego można linkować z jakiegokolwiek innego miejsca w Internecie. Nic nie stało na przeszkodzie, by z Picasy pobrać link bezpośredni i osadzić HTML na przykład na prywatnym blogu czy po prostu podlinkować do całej galerii z wygodną przeglądarką hostowanej u Google.
To drugie rozwiązanie było zresztą całkiem popularne. W rezultacie w Sieci znaleźć można multum hiperłącz prowadzących pod adres plus.google.com/photos/...
, który… 2 kwietnia przestanie działać. Każdy URL mający prowadzić do licznych fotografii przechowywanych wciąż w Google+, między innymi w rezultacie transferu z Picasy, będzie prowadził w pustkę. Nie będą się już także wyświetlać obrazki osadzane na stronach z wykorzystaniem linków bezpośrednich.
Komu będzie się chciało poprawiać URL-e?
Skalę zjawiska trudno ocenić. Niewiele powie nam liczba użytkowników Picasy, bo konto – podobnie jak w przypadku Google+ – zakładano automatycznie każdemu posiadaczowi konta Google. Danych o aktywnych użytkownikach brakuje, tropem może być informacja, jaką podzielił się fotograf Todd Gardiner na łamach Quory. Według niego na serwery Google z wykorzystaniem Picasy trafiło do marca 2012 roku 7 miliardów fotografii. Trzeba jednak pamiętać, że do zamknięcia w 2016 roku dodawane były kolejne. Bardzo wiele kolejnych.
Rozwiązaniem problemu ewentualnej utraty zdjęć będzie oczywiście pobranie wszystkich obrazków i przeniesienie jej do innej usługi – przydatny będzie w tym nasz poradnik. Problem w tym, że w przypadku wielu zapomnianych przez właścicieli stron nie zostaną zmodyfikowane linki, które już zawsze będą zwracać wyłącznie błąd 404. Część administratorów zapewne z czystego lenistwa i frustracji zaniecha edycji linków, przez co treści na ich stronach będą niekompletne.
Ludzie, którzy wciąż wierzą, że w Internecie nic nie ginie oczywiście mają do tego pełne prawo.