Czy w niedalekiej przyszłości będziemy musieli się pożegnać z instalowaniem własnego firmware na routerach? Znów wracają kontrowersje związane z interpretacją dyrektywy radiowej RED (2014/53/UE). Wygląda na to, że Unia Europejska chce zakazać sprzedaży urządzeń, w których użytkownicy mogą manipulować parametrami sygnału radiowego. Unia może sobie chcieć, ale jak to technicznie zrobić?
Dyrektywa Radiowa – czas na interpretację
Nie ma co udawać – jednym z najczęstszych powodów, dla których ludzie modyfikują firmware swoich routerów, jest chęć łamania prawa telekomunikacyjnego. W Polsce, zgodnie ze standardem ETSI pozwala ono bez zezwolenia używać jedynie takich nadajników, których moc nie przekracza 100 mW, czy 20 dBm w paśmie 2,4 GHz oraz 30 dBm w paśmie 5 GHz.
Tymczasem to samo urządzenie w wersji amerykańskiej może legalnie nadawać z dziesięciokrotnie większą mocą, a co za tym idzie, pozwala na pokrycie sygnałem znacznie większego obszaru. Efekty takiego podkręcania mocy są jednak nieciekawe dla postronnych, powodują zakłócanie sygnałów innych sieci, od jakiegoś więc czasu w firmowym oprogramowaniu routerów blokuje się możliwość zmiany regionu. Co innego, gdy użytkownik wgra na router alternatywne firmware, takie jak np. OpenWRT czy DD-WRT. Nikt go wówczas nie może zatrzymać przed wzmocnieniem sygnału.
Artykuł 3.3.i przyjętej w 2014 roku dyrektywy radiowej został sformułowany bardzo ogólnikowo: Urządzenia radiowe w obrębie określonych kategorii lub klas skonstruowane są w sposób gwarantujący spełnienie następujących zasadniczych wymagań: urządzenia radiowe wyposażone są w funkcje zapewniające możliwość pobrania do tego urządzenia wyłącznie takiego oprogramowania, w przypadku którego potwierdzono zgodność kombinacji oprogramowania i urządzenia radiowego.
Zobacz też: Nowe chmurowe licencje w praktyce: MongoDB z hukiem wyleciało z RHEL i Fedory
Komisji Europejskiej „coś tu nie gra”
Można oczywiście twierdzić, że dostępne w sprzedaży routery tak są skonstruowane. Ostatecznie użytkownik co najwyżej kliknie w nich „Aktualizuj”, aby otrzymać kolejną wersję producenckiego firmware. W rzeczywistości jednak opensource’owe projekty uczyniły proces wymiany producenckiego firmware na wolną alternatywę czymś dostępnym nawet dla przeciętnie kompetentnego technicznie użytkownika.
Komisji Europejskiej coś tu nie grało. Niespełna rok temu powołano w tym celu grupę ekspercką dotyczącą rekonfigurowalnych systemów radiowych, której zadaniem jest zbadanie stosowalności dyrektywy RED wobec takich urządzeń oraz ustanowienie ram technicznych dyskusji nad modyfikacją dyrektywy. Cel był jasny: precyzyjnie określić, które urządzenia będą podlegały dyrektywie – i wykluczyć z rynku wszystkie te modele, które pozwalają użytkownikowi poprzez zmianę oprogramowania zmienić parametry fizyczne sygnału radiowego.
Zgodnie z prawem, od 28 stycznia do 4 marca 2019 roku trwały publiczne konsultacje w tej sprawie. Widać po nich, że projekt ten budzi spore obawy obrońców wolności, obawiających się, że to koniec projektów takich jak OpenWRT. Dlatego też organizacja Free Software Foundation Europe (FSFE) chciała dołączyć do grupy eksperckiej i uzyskać wpływ na proces, jednak pod koniec 2017 roku jej wniosek został odrzucony.
Zobacz też: Windows 10 dla ARM dopasowane do Linuksa – ruszy także na Raspberry Pi
Branża ureguluje się sama
Teraz Hauke Mehrtens, deweloper OpenWrt i jeden z prominentnych członków FSFE mówi otwarcie: Jeśli UE zmusi producentów routerów do uniemożliwienia swoim klientom instalowania własnego oprogramowania na tych urządzeniach, spowoduje to ogromne szkody dla projektu OpenWrt, bezprzewodowych sieci społecznościowych, innowacyjnych startupów, badaczy sieci komputerowych i obywateli Europy. Zwiększy to ilość odpadów elektronicznych, uniemożliwi użytkownikowi samodzielne naprawianie luk bezpieczeństwa lub uzyskanie pomocy ze strony społeczności, zablokuje też badania, które mogłyby poprawić jakość Internetu w Unii Europejskiej.
Co ciekawe, podobnie reagują sami producenci routerów. Konsorcjum firm takich jak Cisco, Motorola czy Ericsson poprosiło w swojej odpowiedzi udzielonej w ramach publicznych konsultacji o zachowanie status quo, pozwolenie branży, by regulowała się sama. A przecież nikogo z tych firm do grupy eksperckiej też nie zaproszono, więc i producenci mogą się obawiać, że ich głos będzie głosem wołającego na puszczy.
Można zrozumieć pragnienia regulatorów do zachowania porządku w eterze. Czy jednak ceną tego musi być utrata praw konsumenckich, zwiększenie ilości elektrośmiecia i ograniczenie innowacyjności w komunikacji bezprzewodowej? Z taką postawą wobec techniki raczej trudno sobie wyobrazić, by Unia Europejska była w stanie kiedykolwiek dorównać USA czy azjatyckim gospodarkom.