Korporacje IT uwielbiają pozycjonować się jako organizacje zmieniające świat na lepsze – dbające o środowisko, rozwijające narzędzia dla niepełnosprawnych, bezpłatnie dostarczające Internet na peryferia świata. Nie przeszkadza im to w skutecznym unikaniu płacenia podatków, współpracy z amerykańskimi resortami siłowymi, a nawet w partnerstwie z reżimami uważanymi w świecie zachodnim za niedemokratyczne.
Dragonfly – odrobina tła historycznego
Jednym z przykładów tego rodzaju – nie bójmy się tego słowa – hipokryzji jest wyszukiwarka Dragonfly. Jej historia sięga w zasadzie roku 2000. Wówczas bowiem Google uruchomiło swoją wyszukiwarkę w języku mandaryńskim. Było to początkiem niesławnej współpracy pomiędzy Google a Komunistyczną Partią Chin, której rezultatem było ocenzurowanie usługi na potrzeby propagandy uprawianej przez władze Państwa Środka. Owocna współpraca zakończyła się około roku 2010 – wówczas ChRL zaczęła stawiać na rodzime usługi internetowe, co przypieczętowano atakiem hakerskim na infrastrukturę Google.
Wówczas Google zdecydowało się na zaprzestanie świadczenia usług w Chinach – najpierw zastosowano półśrodek w postaci przekierowań na serwisy tajwańskie, później porzucono i to rozwiązanie. Przez moment Google mogło odsapnąć od oskarżeń o współpracę z chińskim reżimem, ale zaledwie trzy lata później nastała era Xi Jinpinga. Szybko stało się jasne, że konieczne będzie wznowienie rozmów z potęgą na Dalekim Wschodzie, gdyż Google najzwyczajniej nie może sobie pozwolić na ignorowanie tak atrakcyjnego i dynamicznie rosnącego rynku.
Rozpoczęto prace nad Dragonfly – kolejną wyszukiwarką Google, w której znalazłyby się wyłącznie treści „odpowiednie” dla mieszkańców Chińskiej Republiki Ludowej. Po raz pierwszy informację o Dragonfly podało medium Intercept – z całą pewnością godny polecenia demaskatorski serwis założony przez Glenna Greenwalda, tego samego, który w 2003 roku spotkał się w Hong Kongu z Edwardem Snowdenem, by wyjawić światu tajemnicę amerykańskiego programu inwigilacji PRISM. Na Google znów posypały się gromy – padły oskarżenia o współpracę z chińskim reżimem, zdecydowany sprzeciw wyrazili także pracownicy korporacji.
W grudniu 2018 r., pod silną presją mediów, krytyką ze strony administracji prezydenta Donalda J. Trumpa i obiekcjami ze strony własnych pracowników, Google poinformowało, że prace nad kierowaną na chiński rynek wyszukiwarką Dragonfly zostały „definitywnie zakończone”.
Zobacz też: Bunt w Microsofcie. Pracownicy nie chcą, by gogle HoloLens trafiły do armii
Prace nad Dragonfly jednak trawją?
Innego zdania są jednak sami pracownicy Google. W najnowszym artykule opublikowanym na łamach Intercepta przez Ryana Gallaghera, który sprawę Dragonfly prowadzi w zasadzie od początku, padła hipoteza, że prace nad Dragonfly wciąż trwają. Grudniowa deklaracja o ich porzuceniu miała na celu wyciszenie zainteresowania opinii publicznej i grę na czas. Pracownicy Google mieli potajemnie przeprowadzić wewnętrzne śledztwo i w ten sposób nabrać podejrzeń, że wciąż trwają prace nad kodem, jaki wykorzystywany był wcześniej w wyszukiwarce Dragonfly.
Pierwszą przesłanką jest brak komunikacji ze strony kadr menedżerskich – pracownicy pracujący nad Dragonfly zostali poinformowani, że zostaną przesunięci do innych przedsięwzięć, niemniej nigdy nie przekazano im informacji, ze praca nad Dragonfly zostaje porzucona. Druga jest poważniejsza: programiści będący do grudnia 2018 roku zaangażowani w projekt Dragonfly zauważyli, że w ostatnim czasie w kodzie wykorzystywanym w tej wyszukiwarce wprowadzono ponad 900 modyfikacji. Aż 400 zmian dokonano w styczniu i lutym – czasie, kiedy według oficjalnej linii Google projekt miał już nie być rozwijany. Ponad 100 osób ma też wciąż pracować dziale finansowym Dragonfly.
Jak dotąd Google nie ustosunkowało się do podejrzeń zawartych w artykule Gallaghera.