Po zaznajomieniu się z ofertą nowych desktopowych procesorów Intela na myśl przychodzi postać Olbrzyma z serialu „Twin Peaks”, który złowieszczo przestrzega protagonistę słowami: „It’s happening again”. Mamy początek maja 2020 roku, od obietnicy wypuszczenia na rynek 10-nanometrowych desktopowych układów Intela mija piąty rok, a my znów dostajemy odgrzewany kotlet, tym razem pod marką Comet Lake.
U Intela bez zmian
Najnowsza, dziesiąta już, generacja procesorów Intela, osiąga w testach wyniki lepsze od poprzedniej generacji w zasadzie wyłącznie za sprawą zwiększenia liczby rdzeni oraz podbicia częstotliwości taktowania. W efekcie rdzenie w najmniej zaawansowanych i3 są cztery, a ich taktowanie to maksymalnie 3,8 GHz, czyli tyle, co w topowych układach AMD. Niemniej w przypadku najbardziej zaawansowanych i9 liczba rdzeni sięga 10, zaś częstotliwości ich taktowania wynosi aż 4,9 GHz i to wyłącznie w standardowym trubie turbo.
Na nim jednak Intel nie poprzestaje. Producent opracował bowiem nowy tryb turbo, nazwany Thermal Velocity Boost Technolgy, który może akcelerować tylko jeden z rdzeni procesora. Po uruchomieniu „przyśpieszenia prędkości termicznej” możliwe będzie osiągnięcie niebotycznych 5,3 GHz, co w zasadzie mówi wszystko o innowacjach, jakie Intel wprowadził w nowych desktopowych CPU. Nie będzie przesady w twierdzeniu, że aktualny kryzys Niebieskich nijak się już ma do epoki Pentium 4, kiedy nierzadko szydzono z tego, że taktowanie sięgało 3,8 GHz.
Jakby tego było mało, aby korzystać z tych „dobrodziejstw” konieczny jest zakup nowej płyty głównej, gdyż 10. generacja wykorzystuje socket LGA1200. Jak przekonuje producent, w zamian otrzymamy takie korzyści, jak 10% więcej klatek na sekundę podczas gry w PUBG czy 18% szybsze edytowanie (sic!) wideo w rozdzielczości 4K. Porównujemy rzecz jasna z procesorami Intela poprzedniej generacji, a nie z konkurencją. Więcej informacji o nowych układach Intela znaleźć można na stronie producenta.
AMD bierze wszystko, bo głupi by nie wziął
Nie powinno zatem dziwić rosnące zainteresowanie ofertą AMD. W ostatnim czasie dyrektor wykonawczy Czerwonych poinformował, że dzięki układom Ryzen 2000 i 3000, AMD osiągnęło już udziały w rynku procesorów premium przewyższające 50%. Według ankiety przeprowadzonej przez European Hardware Association, na Startym Kontynencie procesory AMD wybiera już 60% konsumentów. Warto zauważyć, że konsumenci wybierają także chętnie laptopy z Ryzenami, zaś liczba takich modeli dostępnych na rynku rośnie.
Coraz śmielej AMD poczyna sobie rzecz jasna na rynku procesorów serwerowych. Układy Epyc są coraz częściej wybierane podczas projektowania superkomputerów, a ze względu na to, że nie dotyczy ich lwia część podatności klasy Spectre/Meltdown – także w centrach danych. W ostatnim czasie poinformowano nawet, że to właśnie układy AMD będą stały za platformą Oracle Cloud E3 wykorzystywaną na potrzeby szczególnie obciążających procesów, np. analityki dużych zbiorów danych.
Papierek lakmusowy – Apple
Wróćmy jednak do rynku konsumenckiego. Za jeden z jego papierków lakmusowych można wciąż uznawać działalność Apple. Komputery z macOS-em dla wielu wciąż są bezkonkurencyjne i to nie tylko za Oceanem. W ostatnim czasie wiele było doniesień, według których już w przyszłym roku na rynek trafią komputery (zarówno laptopy, jak i komputery stacjonarne) z jabłkiem na obudowie i… procesorami ARM. Architektura x86 (przynajmniej w ofercie Apple) może więc już niedługo dołączyć na śmietniku historii do PowerPC.
Niewykluczone jednak, że to nie zmiana architektury będzie dla Apple najkorzystniejszą drogą, lecz zmiana dostawcy procesorów x86. Sugerują to choćby odniesienia do układów Czerwonych w plikach testowych wersji macOS-a. Dziś jeszcze nie wiemy, którą ścieżkę wybierze korporacja prowadzona przez Tima Cooka, ale z coraz większą pewnością – zwłaszcza po premierze Comet Lake – można przewidywać, że nie będzie to ścieżka, z którą Apple pójdzie pod rękę z Intelem.