Skandale związane ze sprzedażą danych o preferencjach użytkowników Facebooka zdecydowanie zwiększyły wrażliwość internautów na kwestie prywatności. W tarapatach znalazł się nie tylko Zuckeberg – własny ogon zdaje się także zjadać Google. I nie chodzi tutaj o niszowe aplikacje mobilne, lecz o usługę niegdyś najważniejszą w portfolio korporacji – wyszukiwarkę Google. Narzędzie, które zmieniło sposób, w jaki przeglądamy zasoby sieciowe, dziś staje się antyfunkcjonalne, co potwierdzają najnowsze badania.
Uwięzieni w bańce filtrującej
Każdy, kto śledzi rozwój wyszukiwarki Google może odnieść wrażenie, że wpadła ona w pułapkę personalizacji. Celem prac nad nią miały być dokładnie odpowiadające preferencjom konkretnego internauty wyniki wyszukiwania. Środkiem do tego celu – gromadzenie informacji o jego zwyczajach na wszystkich urządzeniach, we wszystkich usługach z „G” w logo. Dziś wiemy już, że skutki są opłakane – użytkownicy widzą na swoich personalizowanych listach wyszukiwania witryny, które już znają. Skutecznie utrudnia im to eksplorację i zdobywanie informacji z nowych źródeł. Staliśmy się więźniami własnych preferencji, ślepymi na wszystko, co od nich odmienne. Zjawisko to ma nawet swoją nazwę, której po raz pierwszy użył Eli Praiser w 2011 roku – bańka filtrująca (ang. filter bubble).
Internauci coraz bardziej świadomi są istnienia bańki filtrującej, także w Polsce – wystarczy kilka godzin nieskrępowanego weekendowego surfowania po Sieci czy codzienna poranna prasówka, by zdać sobie sprawę, że liczba przewijających się informacji pochodzi najczęściej z kilku, maksymalnie kilkunastu źródeł. Beneficjentem są oczywiście alternatywy, które wręcz szczycą się tym, że nie gromadzą danych o użytkowniku – w peletonie przoduje przede wszystkim DuckDuckGo. To właśnie na blogu tej wyszukiwarki opublikowano właśnie ciekawy raport – według niego, Google potrafi identyfikować konkretnych internautów i personalizować wyniki nawet, jeśli nie są oni zalogowani na koncie, a nawet w sytuacji, gdy korzysta on z trybu incognito w przeglądarce.
Tryb incognito to żadna ochrona
Testy przeprowadzone przez DuckDuckGo polegały na jednoczesnym wprowadzeniu do wyszukiwarki tego samego zapytania przez 87 osób. Wszystkie one były wylogowane ze swoich kont Google oraz przeglądały w trybie incognito. W teorii nie ma zatem szans, aby bańka filtrująca była szczególnie widoczna. Praktyka pokazała coś zupełnie innego. W przypadku wprowadzania haseł będących w jakimś sensie bieżącymi zagadnieniami społecznymi w Stanach Zjednoczonych (dostęp do broni, imigracja, szczepienia) na 87 testujących odnotowano… od 62 do 73 wariacji listy wyników. Niemal każdy widział zatem co innego. Najważniejsze jednak, że przejście do zwykłego trybu przeglądania i logowanie na koncie Google zmieniło bardzo niewiele – w zależności od hasła wystąpiło od 58 do 73 wariacji.
Pełny raport z badań dostępny jest na blogu spreadprivacy.com, zaś wśród wniosków na szczególną uwagę zasługuje spostrzeżenie, że Wylogowanie się z konta Google oraz tryb incognito oferują niemal zerową ochronę przeciwko bańce filtrującej. Oznacza to, że nawet, jeśli użytkownik stosuje oba środki Google jest w stanie problemu nie tylko identyfikować konkretnych internautów (co jest oczywistością, ma przecież do dyspozycji IP oraz user-agenta), ale także przypisywać mu preferowane wyniki. Wśród komentarzy nie brakuje opinii, że narzędzie, które miało otwierać przed internautami nieprzebrane zasoby Sieci, dziś ich izoluje. Dzięki badaniom DuckDuckGo wiemy natomiast, że z izolacji tej nie sposób wyrwać się inaczej, niż przez zmianę wyszukiwarki.